Gustaw Holoubek
Epizody wspomnień
Piosenkę o Gustawie Holoubku napisałem w kabarecie Hybrydy (połowa lat 60-tych) długo przed tym, zanim miałem okazję poznać go osobiście. Była to podwórkowa ballada o dzielnym cowboyu Guciu, odwołująca się do jego teatralnych i filmowych ról. A więc: „Trąd w pałacu sprawiedliwości,” „Edyp”, „Gangsterzy i filantropi”… Chodziliśmy pośród widzów z akordeonem i gitarą, śpiewając o kimś kto pojawił się w mieście by zrobić tu porządek. Ciekawostką było to, że po odśpiewaniu ballady, wzorem ulicznych grajków, zbieraliśmy w kapelusz datki. Były to niekiedy spore wpływy, pozwalające po przedstawieniu na spożycie kilku butelek wina Gellala, popularnego w owym czasie w Hybrydach. Po wielu latach, kiedy zdarzyło mi się gdzieś uregulować rachunek za kawę Gucia, a on oponował, opowiedziałem, jak wiele mu finansowo zawdzięczam.
Kabaret pod Egidą zawdzięczał Gustawowi dużo więcej – mianowicie możliwość przetrwania trudnego sezonu, 1977/78. Był wtedy prezesem SPATiFu. Przy jakiejś okazji poskarżyłem się prezesowi, że nas przegoniono z piwnicy przy Chmielnej, ale mam ugadanego kierownika lokalu Melodia, tyle, że on musi mieć zgodę swojej gastronomicznej władzy, by nam pozwolić na występy. Prezes Holoubek już za parę dni sprawę załatwił. Tkwiła w tym pewna intryga. Otóż w lokalach gastronomicznych owego czasu funkcjonował tzw. dodatek rozrywkowy do kotleta. Na ogół był to występ striptizerki, połykacza ognia, iluzjonisty… I pod tym właśnie pretekstem, po interwencji związku aktorów, dostaliśmy zgodę od WSS Społem na występy w Melodii. Debiutowali wtedy Krystyna Janda, tuż po szkole teatralnej, i młodziutki Jacek Kaczmarski. W fenomenalnej formie był Fronczewski. Tu po raz pierwszy wykonałem „Żeby Polska była Polską”, budząc niezwykłą emocję publiczności i wściekłość sekretarza KC Łukaszewicza, który bardzo gwałtownie skrócił nam sezon.
Minęło kilka niesamowitych lat, w tym „karnawał Solidarności”, stan wojenny… Od 82 roku zaczęliśmy się spotykać w kawiarni Czytelnika. Stolik panów Konwickiego i Holoubka to było miejsce magiczne. Południowe spotkania działały jak ozdrowieńczy seans, przywracający właściwe proporcje sprawom i ludziom. Były opary absurdu i dosadne plebejskie żarty. Precyzyjne komentarze bieżących wypadków i lekceważący rzut oka z Parnasu na marność czasów, w których przyszło nam pić kawę. Gustaw Holoubek, któremu władza ludowa rozpędziła świetnie prowadzony Teatr Dramatyczny, podtrzymywał na duchu bardziej depresyjnych bywalców stolika. Był fantastycznym opowiadaczem anegdot. A miał ich w repertuarze setki. Toteż co pewien czas namawiałem go do udziału w kabarecie i bywały momenty, że prawie dał się przekonać.
Nadciągał jednak koniec PRL-u. Pana Gustawa poniosło w politykę. Kandydował do Senatu w sławnych wyborach 89 roku. Jeździłem z nim po Podkarpaciu, prowadząc wiece wyborcze Komitetów Obywatelskich. Śpiewałem piosenki i mówiłem żarty. Gustaw Holoubek przemawiał. Ale jak! Nie wiem, czy przetrwały gdzieś nagrania tych wiecowych przemówień? Były porywające. Na rynkach Jasła, Krosna, pośród tysięcznych tłumów widziałem mickiewiczowskiego Konrada przywracającego ludziom wiarę w wolną Ojczyznę. To było przejmujące, niezwykłe theatrum jednego aktora… Był Gustaw Holoubek człowiekiem niezwykłym.
Jan Pietrzak