Oj, nieładnie potraktowano gimnazjalistów robiąc im test z obowiązkowych lektur. „Syzyfowe prace” i „Kamienie na szaniec” nie były bowiem „przerabiane” przez wielu polonistów, choć znaj dują się w wymaganym kanonie. Jak powiedział jeden z nauczycieli, są to książki nudne i archaiczne, które trudno uczniom zrozumieć. Zwróćmy uwagę na ten ciekawy pogląd. Okazuje się, że wieloletnie boje o to co mają dzieci przeczytać w szkole, nie mają większego sensu. Profesorskie ciała, wyszukani eksperci, sejmowe komisje, resortowi ministrowie mogą sobie w gabinetach i telewizorach prowadzić gorące spory o to ile Sienkiewicza, ile Combrowi cza należy się uczniom, a pan polonista ma to w nosie. Jeżeli za trudne są dla niego „Syzyfowe prace”, to co sądzi o „Panu Tadeuszu” w którym trudności zaczynają się już od tajemniczych upraw jak świerzop i dzięcielina? Po co dzieciakom zawracać głowę archaicznym Szekspirem, lub prowadzić je do teatru na starożytnego Edypa. To są potworne starocie, nie mające żadnego zastosowania w naszej SMS-owej epoce.
To, że szkoła sprawia wiele trudności dzieciom, jest powszechnie wiadome. Nasza lokalna ciekawostka polega na tym, że szkoła jeszcze bardziej utrudnia życie nauczycielom, dyrekcjom, kuratoriom, a zwłaszcza ministrom edukacji. Pamiętamy jak mor dowali się poprzedni ministrowie, zwłaszcza R. Giertych. Ten nieborak codziennie musiał zderzać się z demonstrantami pod gmachem Ministerstwa. Oburzona dzieciarnia pod przewodem dzielnych pedagogów protestowała przeciwko konieczności czytania czegokolwiek. Można podejrzewać, że obecne zniechęcenie do szkolnych lektur jest efektem tamtych demonstracji. Ciało pedagogiczne przywykło do tego, że jeżeli minister mu się nie podoba, może robić (lub nie robić) co się ciału żywnie podoba.
Aktualna minister Hall w zasadzie podoba się wszystkim, bo zgłosiła pomysł by uczniowie czytali jedynie fragmenty książek. Jeden rozdział „Potopu”, trzy strony „Ferdydurke” mają wystarczyć dla ogarnięcia literackiego dziedzictwa narodu. Wierszyk „Kto ty jesteś? Polak mały” w ogóle nikomu nie jest potrzebny.
Nie po to zapisaliśmy się do Europy, by się przejmować małym Polakiem. I wszystko było by w porządku, gdyby nie te nieszczęsne testy i egzaminy, którymi z dziwnych powodów prześladuje się dzieci. Kto wie czy nie należy w ramach reformatorskich pomysł ów obecnego rządu skończyć z coroczną katorgą sprawdzianów i ocen. Nikt nie dowiódł, że bez tego nie da się wykształcić kolejnej generacji mądrych ministrów.
Jan Pietrzak